Spływ Kajakowy Pilicą: Szczekociny - Białobrzegi. 28.06 -  13.07. 1975r.

Przez pierwsze dni spływu deszcz padał nieprzerwanie i mocno. Rzeka wzbierała w oczach. Po pierwszym etapie rozbiliśmy obóz na wysokim brzegu, który rankiem okazał sie wyspą. Pozostaliśmy na niej przez kolejne dwa dni i czuliśmy się jak rozbitkowie na morzu. Deszcz padał bez przerwy, wkoło pływały deski, kopy siana,  a próba dotarcia do najbliższej wioski zakończyła sie niepowodzeniem. Na trzeci dzień, po zjedzeniu wszystkich zapasów zdecydowaliśmy się na spakowanie i wyruszenie na poszukiwanie suchego lądu. Zadanie nie bylo łatwe, gdyż Pilica rozlała i kluczyliśmy wśród krzaków i kopek siana w poszukiwaniu głównego nurtu Pilicy. Koło południa zza chmór wyszło Słońce, a późnym popołudniem natknęliśmy się na Piotra, który wypatrywał nas stojąc na krawędzi drogi znikającej w rozlanych wodach rzeki. Miał dla nas przygotowane miejsce na obóz i zapasy jedzenia...   

Marta Kolecka Hordziej

... wieczorem dojechałem autobusem do Koniecpola, gdzie jako vicekomandor miałem dołączyć do grupy. Z plecakiem poszedłem nad Pilicę w poszukiwaniu obozowiska. Powini rozbić się w górze rzeki, przed miastem, udałem się więc  ścieżką wzdłuż rzeki z nadzieją, że za nastepnym zakrętem dojrzę obozowisko. Deszcz padał coraz mocniej, zrobiło się ciemno i żadnego obozu nie znalazłem. Noc spędziłem w jakiejś szopie, na którą natknąłem się w ciemności. Wczesnym rankiem wróciłem do miasteczka, kupiłem bułkę z konserwą i po zjedzeniu ruszyłem ścieżką wędkarzy w górę rzeki. Padał rzęsisty deszcz, a po kilkuset metrach ścieżka zniknęła pod wodą. Przez jakiś czas szedłem brzegiem rzeki, która coraz bardziej przypominała jezioro. W pewnym momencie wyszedłem na asfaltową drogę, wynurzającą sie z wody. Dalsza wędrówka nie miała sensu - nie wiedziałem nawet gdzie jest rzeka. Gdy zmoknięty i głodny wróciłem do Koniecpola, było już po południu. W jakimś barze zjadłem pomidorową i wróciłem nad rzekę, na most. Deszcz nadal padał i do wieczora żaden kajak się nie pojawił. Gdy zrobiło sie ciemno, wróciłem do miasteczka, w barze wypiłem herbatę. Od bufetowej dowiedziałem się, że hotelu to tu nie ma. Po wyjściu z baru natknąłem się na kilku chłopaków. Wszyscy mieli długie włosy, a że i moje do krótkich nie należały, szybko dogadaliśmy sie i przenocowałem na strychu domu jednego z nich. 
Nastepnego dnia, mimo ciągle padającego deszczu, mój gospodarz zaprowadził mnie na miejsce nad Pilicą, poniżej miasta, które mimo wysokiego stanu wody, nadawało się na rozbicie namiotów. Wróciłem na most i wypatrywałem kajakarzy. Koło południa przestało padać, przejaśniło się, więc ponownie wyruszyłem w górę rzeki i doszedłem do zalanej drogi. Tam doczekałem się najpierw Słońca, które wyszło zza chmur, a później pierwszych kajakarzy. Powiedziałem, gdzie mają płynąć i wróciłem do miasta, żeby zrobić zakupy.

Kolejny, już słoneczny dzień, poświęciliśmy na suszenie całego ekwipunku i przeczekanie wysokiej wody. A później było  już tylko wspaniale, tak jak powinno być na kajakowych wyprawach.    

Piotr Kolecki